Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Chytry on ci był i bogaty wielce. Opowieść o gburze Niklasie z Mikoszewa

red.
fotopolska.eu
Żył raz sobie chłop Mikołaj zwany również z niemiecka Niklasem. Mieszkał na żuławskiej części Mierzei Wiślanej, w miejscowości od jego imienia zwanej najpierw Nickleswalde, a potem Mikoszewem. Nie był on zwykłym, biednym chłopem, jakich wielu było w XIV wieku. O nie! On był gburem żuławskim, czyli bogatym sobiepanem!

Miał wspaniały, pięknie urządzony dom i spory dobytek. A wszystko to dzięki ciężkiej pracy i płodnej żuławskiej ziemi. Mikołaj był właścicielem aż czterech włók! Sąsiedzi mieli mu czego zazdrościć.
W całej wiosce nikt nie posiadał aż tyle. Pracowało u niego kilku parobków i kilka dziewcząt służebnych. Oprócz tego, co roku musiał zatrudniać do pomocy żniwiarzy. Byli to najczęściej biedni chłopi kociewscy, kaszubscy lub pomorscy, którym żal serca ściskał, że ich siewy tak nie obradzają.

- Ach, żeby tak osiąść na madach...- wzdychał niejeden, kosząc dorodne łany zboża. Było to jednak niemożliwe. Gburzy zazdrośnie strzegli dostępu do swego największego skarbu – czarnej, tłustej ziemi.
Mikołaj miał żonę Annę i dwóch synów. Obaj silni i dorodni. Ojciec nie traktował ich lepiej niż swoich parobków. A nawet gorzej. Nie płacił im ani grosza, choć pracowali całymi dniami i przez cały rok.

Annę smuciło to bardzo. Pamiętała jeszcze czasy, kiedy mąż był inny: sprawiedliwy i łagodny, nawet bawił się wtedy z synami. Ale odkąd los zaczął im sprzyjać, zauważyła w oczach męża coś, czego wcześniej nie znała – oschłość.
Całymi dniami pracował, mówił coraz mniej. Stawał się złośliwy i nieznośny. Najgorsze były dni zapłaty służbie i parobkom. Już od samego rana chodził podenerwowany i byle głupstwo mogło go rozwścieczyć. Pieniądze dzielił ciężką ręką.

- Coraz bardziej kocha złoto, a coraz mniej ludzi...- myślała ze smutkiem żona. - Już nawet nie liczy się z sąsiadami, utracił szacunek i poważanie, jakimi go dawniej darzyli.

Mikołaj nie był poddanym króla ani księcia. Mieszkał w Państwie Krzyżackim, w którym najwyższym panem był Wielki Mistrz.
Zdarzyło się pewnego dnia, że właśnie do domu bogacza Mikołaja przygnał na koniu wysłaniec samego Wielkiego Mistrza Konrada von Jungingena.

- Gburze! – zakrzyknął – Szykuj wszystko, co masz w domu najlepszego. Dziś wieczerzać będzie u ciebie Wielki Mistrz wraz z gośćmi. Przygotuj najlepsze posiłki, najkosztowniejszą zastawę, ubierz odświętnie rodzinę i służbę.
I nie chowaj niczego. Pan twój pokaże niemieckim i francuskim rycerzom, w jakim bogactwie żyją jego poddani. To twój szczęśliwy dzień!

Anna stała osłupiała. Tymczasem rozgorączkowany ze szczęścia Mikołaj pobiegł do domu i przyniósł stamtąd dwie spore sakwy pieniędzy.

- Żono! Musimy wszystko należycie przygotować. Szybko! Szybko!

Podał jej worki i pobiegł wydać rozkazy służbie. Anna ze zdziwieniem przypatrywała się pieniądzom.
- Skąd on wziął tyle sztuk złota? - myślała. Nie było jednak czasu, aby się nad tym zastanawiać.
Wieczerza wypadła znakomicie. Goście z zachwytem przypatrywali się zdobionym kielichom i złoconym talerzom. Zachwycali się domem. A Mikołaj z zadowoleniem na twarzy i w odświętnym ubraniu stał skromnie w kącie izby i wydawał polecenia.

- Gdyby nasi chłopi opływali w taki dostatek... - rozmarzył się rycerz francuski.
- Takie państwo, jaki pan, który nim rządzi – zaznaczył skarbnik Wielkiego Mistrza Henryk von Plauen.
– Ale nie wszystko jeszcze widzieliście, drodzy panowie. Spójrzcie tylko, na czym siedzicie.

Rzeczywiście, wszyscy w duchu dziwili się, że w tak zamożnym domu nie ma krzeseł, choć nikt o tym głośno nie wspomniał przy kolacji.
Za siedzenia służyły zwykłe beczki, na których położono deski, wszystko zaś nakryto suknem.
Rycerze wstali i spiesznie zrzucili deski. Ich oczom ukazał się niebywały widok. Jedenaście beczek było po brzegi wypełnionych złotem. Tylko ostatnia, dwunasta, mogła jeszcze pomieścić pieniądze.

Mikołaju ! – kiwnął ręką na chłopa mistrz – Abyś w pełni odczuł moją hojność, każę dopełnić złotem ostatnią beczkę..
– Ależ Panie! – natychmiast wtrącił się skarbnik. - Po cóż dawać komuś, kto i tak ma już wiele... ściszył głos i, pochylając się do ucha Konrada, szeptem dokończył - po cóż chłopu taki skarb, czy nie lepiej...
- Dość! - przerwał mu Konrad.

Decyzja była nieodwołalna. Wśród braw zaproszonych gości i westchnień uradowanego Mikołaja wsypano złoto do dwunastej beczki. Tylko Anna patrzyła na to ze smutkiem i rezygnacją.
- Nic już nie uratuje mojego męża... Ale fortuna kołem się toczy.
W kilka lat po tych wydarzeniach nastały ciężkie czasy dla Zakonu Krzyżackiego. Wojny prowadzone z Polską dotkliwie opróżniły skarbiec zamku malborskiego. Mocno ucierpieli na tym gburzy, którzy zmuszani byli do oddawania swoich skarbów i zapasów żywności.

Los ten nie ominął Mikołaja. Stracił wszystko - najpierw cały majątek, potem umarła Anna, wreszcie zabito jego synów. Został sam jak palec. Nikt z sąsiadów nie zazdrościł mu już niczego. Wędrował więc od wsi do wsi i żebrał o kawałek chleba. Wkrótce brudny, głodny umarł w samotności.
A przecież kiedyś opływał w dostatki.
Ludzie nie zapomnieli o skąpym bogaczu, który ponad wszystko na świecie ukochał pieniądze. Opowiadali sobie o nim, a dzieciom przypominali, że los często odwraca swój bieg.

Legendę spisała Marzena Bernacka – Basek.

od 7 lat
Wideo

Polskie skarby UNESCO: Odkryj 5 wyjątkowych miejsc

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na nowydworgdanski.naszemiasto.pl Nasze Miasto