MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Kajakiem po Żuławach pływać każdy może. Kto nie wierzy, niech spróbuje. Atrakcyjnych szlaków tam dostatek

Anna Szade
Anna Szade
„Środa w kajaku” to stały punkt w kalendarzu Aleksandra i Krystyny, miłośników kajakarstwa.
„Środa w kajaku” to stały punkt w kalendarzu Aleksandra i Krystyny, miłośników kajakarstwa. Anna Szade
Pewnie gdyby trzeba było, popłynęliby kajakami przez większą kałużę, bo w ostateczności można wysiąść i kawałek je przeciągnąć. Ich pasją stało się odkrywanie i testowanie żuławskich szlaków. Co tydzień wiosłują na Nogacie w Malborku. Zresztą to nie tajemnica, bo o „Środach w kajaku” dzięki sile mediów społecznościowych wie cały świat. Tacy są członkowie grupy Kajakiem po Żuławach.

Spis treści

Kajakiem po... mediach społecznościowych

Aleksander Panter wita się na kąpielisku nad Nogatem w Malborku już w pełnym rynsztunku.

Czy lato, czy zima, pływamy w kamizelkach asekuracyjnych. Mamy taką zasadę, że ktokolwiek do nas przychodzi, musi spełnić warunek, jakim jest kamizelka. Jako uczestnicy spływów, chcemy mieć minimum komfortu. Jeśli się cokolwiek przytrafi, a może się przytrafić, bo choćby ktoś wypadnie z kajaka, to dzięki zabezpieczeniu jesteśmy pewni, że taka osoba z naszą pomocą wyjdzie na brzeg i nie będzie żadnego problemu. Na ten temat w ogóle nie dyskutujemy – podkreśla Aleksander Panter, lider nieformalnej grupy Kajakiem po Żuławach.

Chętnie cytuje swojego imiennika, Aleksandra Dobę, z którym pływali wiele razy w rozmaitych warunkach.
- Olek ma takie dowcipne powiedzenie, że w kajaku są trzy niebezpieczne momenty: pierwszy to wsiadanie do kajaka, drugi to wysiadanie z kajaka, a trzeci moment niebezpieczny jest pomiędzy wsiadaniem a wysiadaniem – żartuje Panter.
Ale to nie znaczy, że kajakarstwo jest szczególnie niebezpieczne. Jak ze wszystkim, i pływać trzeba z głową, dbając o bezpieczeństwo swoje i towarzyszy na wodzie.

ZOBACZ TEŻ: Przystań żeglarska w Malborku i śluzy kaskady Nogatu czekają na wodniaków. To idealne miejsce na rejs nie tylko w maju

Aleksander Panter nigdy nie liczył, ilu fanów wiosłowania zgromadziło się na spływach, które organizował w ostatnich latach.

Nasza grupa jest grupą otwartą, nieformalną, nigdzie nie jesteśmy zrzeszeni. Spontanicznie się skrzykujemy i pływamy kajakami. Ludzie przychodzą, odchodzą, jedni pływają jeden dzień, ale są tacy, którzy pływają od początku – mówi Aleksander Panter.

Ten początek to 193 środy wstecz. Wtedy zrzucili kajaki do Nogatu i rozpoczęli swój cotygodniowy cykl. Teraz nie wyobrażają sobie, by w kalendarzach nie mieć czasu na kajaki.
- Jeśli chodzi o indywidualne spływy kajakowe, organizowane i przez nas, i przez innych, to wzięliśmy udział w ponad 750 różnych. Natomiast mamy tę własną, kultową już, imprezę, która odbywa się raz w tygodniu, czyli „Środę w kajaku”. Zapraszamy do udziału wszystkich sympatyków kajakarstwa. Nie zwracamy uwagi na to, jaka jest pogoda, jaka jest pora roku. Pływamy przez cały rok, bez względu na warunki. Zbliża nam się dwusetna „Środa w kajaku”, która przypada 4 sierpnia. Wielu kajakarzy zapowiada swój udział z Polski. Jest nam bardzo miło, że ktoś nas zobaczył, ktoś obserwuje naszą działalność i tak jak my, potrafi bawić się na wodzie – cieszy się Aleksander Panter.

To dowód, jak działa magia mediów społecznościowych. Grupa ma swój profil na Facebooku, gdzie skrupulatnie relacjonuje każdą swoją wyprawę. Można obejrzeć film, któremu towarzyszy krótki opis i dokładną mapkę, na której wyrysowana jest pokonana trasa. Ale grupowicze nie rejestrują wszystkiego, by każdy mógł przepłynąć i zobaczyć na własne oczy choćby cuda natury. Nie chcą odbierać przyjemności innym kajakarzom.

Myliłby się jednak ten, kto pomyślał, że pierwszy spływ Nogatem sprzed ponad trzech lat to był debiut na wodzie. Krystyna Kubiak pływa w środy od początku, ale tak naprawdę jej przygoda z kajakiem zaczęła się ponad 50 lat temu, latem 1967 r.

A moja w siódmej klasie szkoły podstawowej. Z kolegą wypożyczaliśmy kajak ze sklejki, bardzo ciężki, z wypożyczalni, która znajdowała się pod mostem kolejowym. I płynęliśmy Nogatem, przenosząc kajak przez śluzę, bo nikt nas wówczas nie chciał prześluzować, do Janówki albo do Kaczynosu i wracaliśmy. To nie były częste eskapady, bo lata temu nawet o pożyczenie kajaka było trudno. Natomiast później należałem do harcerskich drużyn wodnych. Przede mną była w nich Krystyna, która jest moją siostrą. Jeszcze wcześniej pływała niż ja. I tak na tej wodzie zostaliśmy – mówi pan Aleksander.

„Środa w kajaku” to już rutyna i stałe dystanse.
- W jedną środę płyniemy z kąpieliska do śluzy na Rakowcu i wracamy. W kolejną środę popłyniemy pod zamek i do śluzy w Szonowie i wracamy. To zawsze jest 15 km, czyli taki rekreacyjny dystans. Jego pokonanie zajmuje około trzech godzin, bo płyniemy z prędkością 5 km na godzinę. To jest taki standard, gdy się wiosłuje i nie ma przeciwnych wiatrów i anomalii pogodowych. W weekendy pływamy na dłuższych trasach, bo ponad 20 kilometrów, rzadko kiedy przekraczamy 30 km, bo pływanie przede wszystkim ma być przyjemne – podkreśla Aleksander Panter.

Nie wypływaj od razu na szeroką wodę

Gdy patrzy się na błękit nieba i promienie słońca odbijające się w w tafli Nogatu, zieleń, przelatującą czaplę i eleganckie łabędzie, to aż chce się wsiąść do kajaka i popłynąć. Właściwie czemu nie zrobić tego pod wpływem impulsu? Od czego warto rozpocząć kajakową przygodę, podpowiadają doświadczeni kajakarze.

Zacząć można od przepłynięcia jednego kilometra, dwóch kilometrów, by sprawdzić, czy to się podoba, czy sprawia przyjemność, bo pływanie na siłę nic nie daje – podkreśla Aleksander Panter. - Często mężczyźni wsadzają swoje kobiety do kajaka i od razy wypływają na szeroką wodę. Wtedy panie po dwóch czy trzech kilometrach mają dość spływu i wysiadają. Już się ich na kajaki nie namówi. Trzeba to robić stopniowo, dostosowując się do warunków i swoich możliwości. A później to już idzie. Jak będzie się na dwusetnym spływie, to już nikt nie powie, że nie lubi.

- Należy najpierw sprawdzić prognozę pogody – dodaje praktyczną radę Krystyna Kubiak.
Ale tylko dlatego, że jak w każdym innym sporcie i w życiu – nie ma złej pogody, jest tylko nieodpowiedni strój.
- Jeśli zimą za dużo na siebie ubierzemy, to nie popływamy. Zaraz się przegrzejemy i będzie problem. Na tych przełomach pogodowych, wiosną czy jesienią albo zimą, bywa tak, że spływam do brzegu i się rozbieram – przyznaje pan Aleksander.

Nie ma też jednej pory roku najlepszej do pływania.

To zależy, jakie kto ma wymagania. Dla nas pora roku nie gra roli, my się przyzwyczailiśmy do każdej, potrafimy popływać, gdy Nogat jest zamarznięty. Zawsze sobie znajdziemy miejsce, gdzie kajak można wrzucić. Natomiast każdy uważa, że kajakarstwo jest dla ludzi ciepłolubnych – mówi pan Aleksander.

Ale to nie oznacza, że pod spódnicą, czyli osłoną z wodoodpornego materiału, która chroni przed rozpryskami, deszczem, a czasem i rzeczną falą, kryją się jakiekolwiek ogrzewacze. Kajakarz nie kładzie sobie w nogach butelki z ciepłą wodą czy termoforu.
- Jeśli chodzi o pływanie w zimie, to zawsze pada to pytanie: „A jak wy się ubieracie?” Właśnie nie polega to na ciepłym ubraniu. Jest takie magiczne zdanie: trzeba się ubrać odpowiednio – tłumaczy Aleksander Panter.

O ile starannie dobrany i wygodny strój na wodzie ma duże znaczenie, to już fakt, czy płynie się własnym kajakiem czy pożyczonym już zdecydowanie mniejsze. Ile waży kajak? Ten, którym pływa pan Aleksander - około 20 kg, te dostępne na kąpielisku, którymi dysponuje Ośrodek Sportu i Rekreacji w Malborku i po 50 kg.

To trochę jak z samochodami: jak ktoś pojeździł syrenką, to by pojeździł małym fiatem, a potem kolejno coraz lepszym autem. Tak samo my tutaj. Chociaż dzisiaj kupno kajaka to nie jest aż tak wielki wydatek. A jeśli ktoś połknie bakcyla, to już tym bardziej dla niego „szczegół”. Moim pierwszym kajakiem przepłynąłem 5000 km. Dzieląc to przez 20 km, jakie przypadają przeciętnie na jeden spływ, można kupić i dwa kajaki, zamiast zostawiać te pieniądze w wypożyczalni. Więc ma to też swoją ekonomiczną stronę, którą warto przeanalizować – podpowiada Aleksander Panter.

Hej, Żuławy, jakie cudne. Gdzie jest taki drugi kraj?

Jak twierdzą pasjonaci lokalnego kajakarstwa, spływy na 5, 7 czy 11 kajaków są najlepsze. A gdzie wybrać się, by zbierać doświadczenia?
- Idealną trasą jest Nogat. Jest to rzeka praktycznie stojąca, bo płynie tylko w teorii. Gdy pracuje elektrownia w Szonowie i w Białej Górze, wtedy jest przepływ wody, ale i tak minimalny. Są to wody bezpieczne, jest blisko do brzegu, więc można spokojnie pływać – zachęca Aleksander Panter. - Zresztą Żuławy nie mają takich szlaków górskich, nie ma tu szlaków tzw. zwałkowych, które są na Kociewiu, gdzie w korycie leżą zwalone drzewa, nie ma rzek z nurtem. Popularnym szlakiem jest wypromowana dość mocno za niemałe pieniądze Pętla Żuław, która od paru lat funkcjonuje w oparciu o tor wodny Wisły, Nogatu, Szkarpawy, przejście na Martwą Wisłę do Gdańska. My akurat mało korzystamy z tych największych szlaków, bo są motorowodne, więc panuje tam większy ruch. Za to wyszukujemy małe perełki, które są w okolicy. W obrębie Żuław nie ma szlaku kajakowego, cieku wodnego, nie ma kanału czy rowu, na którym nie byliśmy.

Czy jest minimalna głębokość, by można było mówić o przepłynięciu kajakiem? Okazuje, że kto ma pasję, temu wystarczyłaby i głębsza kałuża.
- W razie czego można iść i ciągnąć – śmieje się pani Krystyna.

Bywało tak, że kawałek płynęliśmy, kawałek ciągnęliśmy kajaki za sobą, bo tak również się trafia, co też jest atrakcyjne. Ale te 60-70 centymetrów już wystarczy, byle było tylko gdzie się odpychać – mówi Aleksander Panter.

Ale nie ograniczają się do Nogatu. Pływają w okolicach Starego Pola, gdzie jest rzeka Fiszewka, ale i Tina Górna i Dolna.
- Ten szlak powinien robić wielką furorę – uważa pan Aleksander. - W miejscowości Szaleniec startuje się na Tinie Dolnej i wraca się do Tiny Górnej. Między początkiem a końcem szlaku jest 30 metrów różnicy w linii prostej. Zostawiamy więc samochód, wrzucamy kajaki, płyniemy rundę i wracamy. Mamy też do dyspozycji Jezioro Druzno, bardzo ciekawe i atrakcyjne. Jest rezerwatem, ale dopuszczony jest tam ruch na wodzie.

Jak mówią, południowa część, która jest najmniej znana, jest jednocześnie najciekawsza. Wiosną można do woli podziwiać faunę i florę. W Malborku coraz częściej w okolicach parku obserwują bielika, choć płoszą go samoloty. Gdy płynie się wodami Druzna, taki widok to już normalka. No i kto nie chciałby mieć sesji zdjęciowej w nenufarach? Żuławskie jezioro zapewnia takie atrakcje.

Nenufary jak w "Nocach i dniach". Tak pięknie jest na żuławskich wodach.
Nenufary jak w "Nocach i dniach". Tak pięknie jest na żuławskich wodach. Facebook/Kajakiem po Żuławach

Doskonale znają też Tugę.

To też jest atrakcyjny szlak, choć rzeka jest trochę zaniedbana. Właściwie na Tudze i Świętej rozpoczęło się kajakarstwo na Żuławach za sprawą Jerzego Szałacha, burmistrza Nowego Stawu, który jako pierwszy wystąpił o środki unijne i wybudował przystań kajakową. Ząb czasu już ją trochę zjadł, ale często z niej startujemy do Nowego Dworu Gdańskiego czy w kierunku Szkarpawy. Ale też Małą Świętą, którą można dopłynąć prawie do Szymankowa. Wszyscy się dziwią, jak to możliwe, ale da się, tylko trzeba chcieć. Najlepiej wczesną wiosną, gdy są wysokie stany wód – zdradza Aleksander Panter.

Od czasu do czasu testują też nieoczywiste szlaki. Sprawdzili, jak pływa się po Kanale Juranda, który wybudowali Krzyżacy, by dostarczać wodę do Malborka.
- A jakie tam były krzaki! - wzdryga się pani Krystyna na wspomnienie tamtego spływu.
- Tak, to był surwiwal. 42 kilometry pokonaliśmy na trzy etapy. Był taki moment, że po szyję w marcu siedziałem w wodzie, by przeciągnąć kajaki. I noc nas zastawała. Ale tak od czasu do czasu można się pobawić. Zresztą sam szlak jest atrakcyjny – dopowiada Aleksander Panter.

Ach, jak przyjemnie kołysać się wśród fal

Kto potrzebuje silniejszej dawki adrenaliny, może wybrać się dalej.

Jeśli chodzi o szlaki ekstremalne, to jest Zalew Wiślany. Przy wietrze tam są fale rzędu 60-70 cm, więc trzeba troszkę umiejętności, by sobie z nimi poradzić. I bardziej to się skłania ku kajakarstwu morskiemu, bo są to wewnętrzne wody morskie. Rzadko tam pływamy, bo już nam się nie chce – przyznaje pan Aleksander.

Za to jak się wybiorą, wyprawa przechodzi do historii: jako pierwsi przepłynęli kajaki przez przekop Mierzei Wiślanej, choć wcale takiego zamiaru nie mieli.
- Aspekty polityczne nigdy nas nie interesowały, ale popieraliśmy tę inwestycję, bo to nowa atrakcja turystyczna w regionie. Wydawało nam się, że to jest śluza i pewnie większość tak uważa. A to jest błąd. Bo przekop to jest Port Morski Nowy Świat. A porty morskie mają swoje międzynarodowe przepisy, które mówią, że pływanie kajakiem jest niedozwolone – relacjonuje Aleksander Panter.

Trzeba było uzyskać zgodę kapitanatu. Gdy nadeszła, okazało się, że jest obwarowana wieloma warunkami.
- Musieliśmy mieć radio, by mieć łączność z kapitanatem, łódź asekuracyjną dla kajaków. Rozpoczęliśmy poszukiwania, łódź znaleźliśmy, radia się znalazły, uprawnienia były, więc nie było kłopotu. Ostatecznie zgłosiliśmy gotowość do wyprawy w kapitanacie w jedną z październikowych sobót zaraz po otwarciu obiektu. Trzeba było spotkać się bardzo rano w Kątach Rybackich na plaży. Bo żeby to przepłynąć, to trzeba kierować się albo od strony Zatoki Gdańskiej, albo Zalewu Wiślanego. Warunkiem jest wiatr. Akurat był bardzo słaby. Musieliśmy spotkać się o godz. 6, bo pierwsze śluzowanie odbywa się o godz. 9, co jest określone w przepisach. Po dopłynięciu musieliśmy się zameldować, wskazano nam stanowisko, otwarto nam wrota i dokonało się dzieło śluzowania. Różnica poziomu wód pomiędzy Zatoką Gdańską a Zalewem Wiślanym wynosiła około 20 cm na korzyść zalewu, który miał wyższy poziom wody, bo był południowy wiatr – wspomina pan Aleksander.

Popłynęli w 11 kajaków, z 16, 17-latkami. Jak się później okazało, uczestniczyli w niepowtarzalnym wydarzeniu. Spływ zakończyli na przystani żeglarskiej w Kątach Rybackich od strony zalewu.

Zgodnie z ustaleniami, zameldowaliśmy to w kapitanacie Portu Morskiego Nowy Świat. I wtedy otrzymaliśmy informację, że był to pierwszy spływ kajakowy, który odbył się na tym obiekcie. Bardzo nam było miło, zwłaszcza młodzież była dumna – przyznaje Aleksander Panter.

A czy są na wodzie są jakieś minusy? Jako doświadczeni wodniacy, bardzo zwracają uwagę na savoir-vivre, bo uważają, że zasady na wodzie powinny być święte.

- Mnie kultury wodnej uczył znany w Malborku Helmut Kropidłowski. Wymagał określonego zachowania na wodzie i etykiety. Dlatego przepisy przepisami, ale i kultura obowiązuje. Często jeszcze ją widzimy. W Elblągu pływa bardzo dużo łódek motorowych z silnikiem, bo są inne przepisy, bardziej zliberalizowane i widać, że ktoś, kto im je wyczarterował, udzielił też wskazówek. Wtedy choćby zwalniają na widok kajakarza. Ludzie nadal pozdrawiają się na wodzie. Tak powinno być, a jednak coraz częściej takiej elementarnej kultury brakuje – ubolewa Aleksander Panter.

Gdyby ktoś chciał dołączyć do grupy Kajakiem po Żuławach, w każdej chwili może to zrobić. Najlepiej zajrzeć na facebookowy profil i sprawdzić, kiedy jest najbliższy spływ.

Nie mamy własnego sprzętu, więc można z nami pływać, ale kajak trzeba wynająć w wypożyczalni. Jesteśmy na kąpielisku przy ul. Wileńskiej w Malborku co środę. Godziny się zmieniają, zależą od pór roku. Zimą mieliśmy takie spływy, że płynęliśmy z latarkami czołowymi, bo robiło się ciemno. Ale nie trzeba z nami pływać, można wybrać sobie inny dzień. Spotykamy wielu kajakarzy indywidualnych z Malborka – przyznaje Aleksander Panter.

Bo na Żuławach jest gdzie popływać.

Jesteśmy na Google News. Dołącz do nas i śledź "Dziennik Bałtycki" codziennie. Obserwuj dziennikbaltycki.pl!

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Migracja i przemoc: Szwecja w kryzysie integracyjnym

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nowydworgdanski.naszemiasto.pl Nasze Miasto