Wstrząsające wspomnienia z tej wizyty w Stuthofie towarzyszyć mi będą pewnie do końca życia. I nie chodzi tu o wiedzę, o tym, co wydarzyło się w tym skądinąd urokliwie położonym miejscu (zastanawialiście się, dlaczego właśnie tam Niemcy postanowili stworzyć obóz koncentracyjny?), ale o swoiste unieważnienie czasu, którego, jako kilkuletni chłopak, stałem się wówczas świadkiem. Wchodząc do baraków byłem w ich środku nie w roku 1971 czy 1972, ale trzydzieści lat wcześniej. Bez tortur, bicia, głodzenia, bez wiszącej nad głową groźbą śmierci, poczułem się przez ułamek sekundy jak jeden z osadzonych. Nie zwiedzałem już muzeum - byłem w miejscu, które nadal było obozem koncentracyjnym, czasowo tylko opuszczonym (kto wie, może na bardzo krótko) przez esesmanów.
Kilka lat po odwiedzeniu Stutthofu miałem możność odwiedzenia innego niemieckiego obozu śmierci - Buchenwaldu w Turyngii. Obóz ten nie wzbudził już we mnie podobnych do wizyty w Stutthofie emocji. Byłem rzeczywiście w muzeum, wypreparowanym z gniewu i bólu lat wojennych, miejscu, które (to oczywiście moje subiektywne uczucie) nie oddawało, bądź oddawało w minimalnym stopniu - jeśli porównać je ze Stutthofem - zbrodniczą praktykę niemieckiego narodowego socjalizmu. Było tu zbyt schudnie, czysto, cicho i ahistorycznie. Ot (może jestem niesprawiedliwy), kolejne miejsce do zwiedzania.
Na przykładzie Stutthofu i Buchenwaldu można pokazać różnicę w stosunku do historii dzielącą ogół (nie trzeba bowiem generalizować) Polaków od Niemców. Mówiąc najkrócej, my historią żyjemy - zarówno w dobrym jak i złym wymiarze, a nasi zachodni sąsiedzi z ulgą, by się jej pozbyli.
Pismak przeciwko oszustom, uwaga na Instagram
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?