Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Marsz Śmierci był szaleństwem. Takim samym jak obozy koncentracyjne. Świadkowie Historii zaczynają odchodzić

Tomasz Chudzyński
Tomasz Chudzyński
archiwum Muzeum Stutthof
Obóz koncentracyjny, wszystko to, co się wokół niego działo, także rozkazy o rozpoczęciu Marszu Śmierci, były jednym wielkim szaleństwem – mówi Piotr Tarnowski, dyrektor Muzeum Stutthof w Sztutowie. Rozmawiamy o uroczystościach rocznicowych w dobie pandemii, o zachowaniu pamięci w czasach koronawirusa i momencie, w którym przy życiu zostali nieliczni Świadkowie Historii.

Obchodziliśmy 76 rocznicę Marszu Śmierci. Przypomnijmy, to wydarzenie uznawane za jedno z najtragiczniejszych w historii niemieckiego obozu koncentracyjnego KL Stutthof. Niemcy chcieli ewakuować więźniów na Zachód, dalej od strefy frontu. Z zimna, wycieńczenia, od kul i kolb esesmanów zginęło 17 tys. ludzi w ciągu kilkunastu dni.
Jeżeli spojrzymy na Marsz Śmierci pod kątem statystyk to rzeczywiście będzie to najtragiczniejsze wydarzenie. Prawdą jest, że był to najkrótszy okres w czasie funkcjonowania KL Stutthof, w którym odnotowano największą liczbę ofiar. Bliższe jest mi jednak indywidualne spojrzenie na losy poszczególnych więźniów niemieckich obozów koncentracyjnych. W takim wymiarze każdy z uwięzionych, m.in. w KL Stutthof, osobisty Marsz Śmierci przechodził każdego dnia, a tych dni funkcjonowania obozu było, przypomnę, 2077 - to jest ponad 5 lat. Cierpienie i śmierć w czasie marszów ewakuacyjnych ma takie samo znaczenie, jak cierpienie i śmierć więźniów w każdej innej godzinie funkcjonowania obozu. Dlatego nie chciałbym, żebyśmy tę gehennę różnicowali. Gdybym miał poszukać analogii z czasami współczesnymi: obserwujemy statystyki pandemii koronawirusa. Covid zbiera żniwo i codziennie czytamy o osobach, które zachorowały, które wyzdrowiały, o zaszczepionych i tych, które umarły. Tych ostatnich jest dziennie kilkadziesiąt, kilkaset a czasami nawet kilka tysięcy ludzi. Jakie znaczenie ma taka statystyka, jeśli wśród tych osób jest ktoś, kogo znamy, lubimy, kogo kochamy? Taka historia jest zawsze subiektywna. Jeśli w Marszu Śmierci zginęło ok. 17 tys. osób to ta liczba była zwielokrotniona poprzez liczbę członków rodzin, bliskich, znajomych, którzy odczuwali żal z powodu straty. Jednak w każdej rodzinie więźnia, jego śmierć i niedola w każdym dniu, w każdym okresie funkcjonowania obozu, były tak samo traumatyczne.

W czasie rozmowy z Elżbietą Grot, historyk zajmującą się Marszem Śmierci miałem refleksję, że Niemcy mogli już styczniu/lutym 1945 roku więźniom „odpuścić”. Ewakuacja nie miała żadnych podstaw, ani gospodarczych, ani militarnych, wojna dla Niemców była właściwie przegrana. Chodziło tylko, by zdążyć z eksterminacją więźniów zanim nadejdzie Armia Czerwona.
Niemcy nie mogli odpuścić. I obóz, i wszystko to, co się wokół niego działo było jednym, wielkim szaleństwem. Nie było w tym racjonalizmu, którym kierują się cywilizowane, mające podstawy w kulturze, systemy społeczne i polityczne. Rozkazy niemieckie w tamtym czasie, dotyczące obozów koncentracyjnych były jednoznaczne. Najstraszniejsze w tym wszystkim jest to, że nikt z załogi, administracji obozu nie próbował dzielić się jakąkolwiek refleksją na temat bezsensowności ewakuacji więźniów KL Stutthof, ze swoimi przełożonymi. Albo się bali, albo te rozkazy po prostu popierali lub, co najgorsze, było im to obojętne.


Z drugiej strony mamy relacje więźniów, którzy przetrwali Marsz Śmierci, indywidualne wspomnienia. Wacław Mitura opisał pewną noc, którą więźniowie spędzili w zamarzniętym kościele, pozbawionym ognia wiecznej lampki. W tym kościele organista-więzień, zagrał tradycyjny utwór „Serdeczna Matko”…

Historia, relacje więźniów KL Stutthof to od kilkunastu lat moja główna lektura. Na tę i straszną i epicką zarazem lekturę nie można się uodpornić. Są fragmenty, które robią szczególne wrażenie, a ja w dodatku bardzo wiele relacji usłyszałem bezpośrednio od byłych więźniów – Świadków Historii. Porusza do dziś mobilizacja, jaka nastąpiła w kaszubskich wsiach, gdy padła owa charakterystyczna wieść: „Stutthof idzie!”. Takich małych, wielkich zarazem historii jest całe mnóstwo. One wręcz nie mają końca.

Mówiąc o Świadkach Historii nie sposób nie zwrócić uwagi na ich nieobecność. Dwa lata temu, w czasie mszy św. w Katedrze w Gdańsku Oliwie nie było już żadnego z byłych więźniów. Czas jest nieubłagany.
Jeszcze kilkanaście lat temu wydawało się nieprawdopodobne, że zostaniemy bez Świadków tamtych wydarzeń. Później, mniej więcej w tym samym czasie, odeszło bardzo wielu z nich. Sama uroczystość jest tego znakiem. Przypomnę, od 1995 roku, w porozumieniu z ówczesnym Metropolitą Gdańskim, abp. Tadeuszem Gocłowskim, Koło Byłych Więźniów KL Stutthof zaczęło organizować okolicznościowe msze i spotkania. Od kilku lat, uroczystości, wspólnie z Kościołem organizuje Muzeum. Nie ma już Świadków, którzy byliby na siłach podołać organizacji i wziąć w nich udział. My się na tę sytuację przygotowywaliśmy, wszyscy w Muzeum. Ja również. Ale czy jesteśmy na nią gotowi?

Różne uroczystości cierpią na pandemicznych uwarunkowaniach. Tak było z obchodami rocznicowymi w Muzeum Stutthof, z mszą w intencji ofiar Marszu Śmierci, czy obchodami Międzynarodowego Dnia Holocaustu. Czy nie jest to zbyt wielka wyrwa w trosce o pamięć o więźniach o ofiarach niemieckich obozów koncentracyjnych?
To w bardzo dużej mierze zależy od tych, którzy sami pamiętają i są w stanie zaproponować udział w pamięci przedstawicielom kolejnych pokoleń. O kreatywność związaną z tym zagadnieniem jestem spokojny. Dla Muzeum Stutthof nowym, ważnym doświadczeniem była organizacja 75 rocznicy wyzwolenia obozu, 9 maja 2020 roku. My tę uroczystość zorganizowaliśmy wirtualnie. Online umieściliśmy niemal wszystkie elementy, które zazwyczaj się pojawiały w czasie obchodów odbywających się realnie. To jednak było za mało. Dlatego postanowiliśmy otoczyć naszą działalność w tym wyjątkowym czasie projektami, w których z założenia mógłby uczestniczyć każdy. To był m.in. projekt „To my jesteśmy pamięcią”, w którym kilkadziesiąt osób odczytywało przed kamerą fragmenty wspomnień więźniów z pobytu w obozie (nagrania zostały umieszczone w mediach społecznościowych – red.). Oprócz wartości edukacyjnej, projekt ten przyniósł też poczucie, że Muzeum nie jest instytucją „pomnikową”. Każdy może do niego wstąpić, czy to realnie, czy wirtualnie. Zrobiliśmy też projekt „Podziel się pamięcią”, w czasie którego zachęcaliśmy do przesyłania nam własnych wspomnień o osobach, dla których historia KL Stutthof była historią osobistą. Chodziło o obraz tego, w jaki sposób obraz historyczny przechodził na następne pokolenia. Zachęcaliśmy do partycypacji w innych wydarzeniach organizowanych przez inne placówki, instytucje. Uczestniczyliśmy choćby w projekcie zorganizowanym przez Centrum Pamięci Srebrenica, upamiętniające zbrodnię z 1995 roku (pod nazwą Czytanie dla Srebrenicy), zachęcając inne osoby, śledzące naszą aktywność online, do zaangażowania w podobne działanie. Oczywiście, trudno mówić o wielkiej skali tych działań nowego typu. To jest jednak długa podróż, ale ona się nigdy nie zacznie, jeśli nie zrobimy pierwszego kroku.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wielki Piątek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nowydworgdanski.naszemiasto.pl Nasze Miasto